W globalnym systemie kryzysy są nieuniknione

5/5 - (3 votes)

W globalnym systemie kryzysy są nieuniknione. Wynika stąd powszechna konieczność podjęcia działań mających na celu jeśli nie zapobieganie, to chociaż zmniejszanie ich zasięgu i skutków. Poszczególne państwa i organizacje międzynarodowe starają się wypracować sposoby rozwiązania tego problemu, z których najczęściej dyskutowane brzmią:

  • rozwiązanie problemów musi być stopniowe i opierać się na wielu wykonawcach, rządy państw, międzynarodowe instytucje finansowe i prywatne sektory finansowe muszą być w ten proces jednakowo włączeni i zaangażowani;
  • należy skoncentrować się na stworzeniu jednolitych międzynarodowych norm ekonomicznych, zasad postępowania itp., które zostaną wdrożone i monitorowane przez istniejące już instytucje – zwiększenie przejrzystości zasad zmniejszy niepewność na rynku;
  • należy uporządkować najważniejsze gospodarki świata. „Jawność i przejrzystość zasad finansowych w najważniejszych krajach miałaby znaczny wpływ na globalną stabilizację, ja również stanowiłaby przykład do naśladowania dla innych, mniejszych gospodarek.”[1]

Jednakże bez zaangażowania i współdziałania ze strony przedsiębiorców przyjęte uniwersalne zasady pozostaną tylko słowami i dokumentami bez realnego wpływu na życie zwykłych ludzi, co zagraża wolnemu, globalnemu rynkowi, gdyż bez minimum standardów ludzie będą się czuli niepewni jutra.

„Teraz trzeba wybrać – muszą wybrać wszyscy – rządy, korporacje, pozarządowe organizacje i organizacje międzynarodowe: wybieramy globalny rynek napędzany tylko rachunkiem i krótkoterminowym zyskiem czy też globalny rynek z ludzką twarzą również dla tych, którym się nie powiodło (Trzeci Świat), gdzie ci, którym się powiodło biorą odpowiedzialność za tych, którym się nie udało”.[2]

Globalizacja nie pozostanie bez wpływu na politykę realizowaną przez państwa. Jej wpływ będzie zależny od aktywnej roli instytucji państwowych, stopnia rozwoju społeczno-gospodarczego kraju orz miejsca kraju i jego gospodarki w strukturze świata. Dlatego państwa we własnym zakresie muszą podjąć konieczne zmiany w zakresie prawa i ładu instytucjonalnego, liberalizacji handlu i przepływów (tworząc jednak system wspierania lub ochrony krajowej przedsiębiorczości) oraz w obszarze warunków stabilizacji ekonomicznej, bezpieczeństwa i amortyzowania światowych wahań koniunkturalnych.


[1] Janusz Walecki, Globalny kapitalizm – potrzeba nowego podejścia, z: Wyzwania procesu globalizacji wobec człowieka, red. Ewa Okoń-Horodyńska, Akademia Ekonomiczna im. Karola Adamieckiego, Katowice 1999r., s.24.

[2] Janusz Walecki, Globalny kapitalizm – potrzeba nowego podejścia, z: Wyzwania procesu globalizacji wobec człowieka, red. Ewa Okoń-Horodyńska, Akademia Ekonomiczna im. Karola Adamieckiego, Katowice 1999r., s.27.

Apokalipsa

5/5 - (4 votes)

Obrazy trzeciego tysiąclecia: powolna apokalipsa, ostateczny kataklizm – występują od około dziesięciu lat w aureoli naukowości. Ich twórcy powołują się nie na wartości, lecz na wymierne fakty i podają nie za proroctwa, lecz prognozy warunkowe, o dość wysokim jednak stopniu prawdopodobieństwa. Na swe uzasadnienie przywołują wyniki obliczeń komputerowych i, jako dzieła zaufanych ekspertów, ciążą na decyzjach ludzi interesu i polityków. Minęły czasy, gdy nauka jednogłośnie przewidywała coraz lepszą przyszłość. Dziś wielu naukowców uważa, że może ona wkrótce ugrzęznąć w ślepym zaułku, chyba że ludzkość zmądrzeje, czego nic nie zapowiada. Stąd wyniesienie ekologii, dotychczas tylko jednej z dyscyplin biologicznych, do rangi filozofii, etyki i polityki, która wzywa do zaniechania wszelkich zmian i innowacji, jeśli grożą zachwianiem równowagi w przyrodzie. Ta kiedyś rewolucyjna nauka dziś skłania się ku zachowawczości.

Również ideologie nie umieją już chyba rysować przyszłości zarazem prawdopodobnej i pociągającej. Komunizm przestał być młodością świata, z którą jeszcze niezbyt dawno utożsamiało go wielu z nas. „Socjalizm realny” na modłę radziecką, który uważa się za jedyne jego wcielenie, „nadaje czasowi teraźniejszemu ciężar wieczności i tłumi jako szaleństwo lub zbrodnię wszelkie dążenia do innego życia. Nie tyle nawet konserwatywny, co zwyczajnie reakcyjny, potrafi przedłożyć ludzkości do naśladowania wyłącznie ultranowoczesny sektor zbrojeniowy, wbudowany we wszechstronnie zacofany świat cywilny”,[1] wskrzeszając przy końcu XX wieku Prusy sprzed dwustu lat, ale bez wygnanych przez wszechwładnego stupajkę artystów, myślicieli i poetów. Obnażanie tego archaizmu, wynik długiej pracy, wydobyło na światło dzienne sprzeczność między uwielbieniem zachodnich partii komunistycznych dla systemu radzieckiego a obiecywaną przez nie przyszłością: chwalcy Chin ponieśli podobną klęskę.

Pozbawiony w ten sposób jakiejkolwiek wiarygodnej perspektywy komunizm, jako ideologia to odtąd głównie skostniała i natrętna retoryka, przyprawiana demagogicznymi grymasami. Zaś partie, które się nań powołują, tam gdzie zachowały jeszcze pewną liczebność, zawdzięczają członków i wyborców umiejętnemu przechwytywaniu uzasadnionych żądań, a przede wszystkim żerowaniu na nawykach, automatyzmach i tradycjach. Nie zwiastują przyszłości – więzi je przeszłość: ich najmocniejsza podstawa i najcięższe brzemię.

[1] C. Castoriadis, Davant la guerre (1), :Libre: nr 8, s.217-250.

Wizje Sądu Ostatecznego

5/5 - (2 votes)

„Gorzki kryzys tysiąclecia. Wprawdzie astrologowie przyrzekają, że era Wodnika – w którą właśnie wstępujemy – będzie erą braterstwa, ale przyziemna administracja ukazuje w swych prognozach ludności, zasobów i zanieczyszczeń środowiska świat, który u schyłku wieku będzie prawie niezdolny do życia. „Jeśli obecne tendencje utrzymają się – stwierdza raport zamówiony przez prezydenta Cartera i ogłoszony 24 lipca – to świat w roku 2000 będzie jeszcze bardziej niż obecnie przeludniony, zanieczyszczony, niezrównoważony ekologicznie i narażony na wybuch.”.[1]

Podczas gdy nauka pogrąża się w smutku, tylko astrologia przynosi jeszcze jakąś pociechę. Znamienne odwrócenie ról w stosunku do połowy XVII wieku, gdy nauka po raz pierwszy pomogła religii ugasić lęki wzniecone wieścią o bliskim zaćmieniu słońca, uznanym – w przepowiedniach astrologiczno-milenarystycznych, wnioskujących z wejścia Saturna w znak Lwa – za zapowiedź wszechogarniającej pożogi lub nawet Sądu Ostatecznego.[2]

Odtąd, gdy tylko trzeba było szukać oryginalnych rozwiązań dla bezprzykładnych problemów, wymierzać nieznane ziemie, przywracać otuchę i nadzieję, Zachód zwracał się ku swej nauce i swym uczonym. A choć nigdy nie brakło traktatów metafizycznych i powieści odcinkowych, które zgubnym wpływom nauki przypisywały zbrodnie, wojny, zepsucie obyczajów, upadek sztuk i kryzys gospodarki światowej – naukowcy, pomijając nielicznych, odrzucali takie oskarżenia jako bezpodstawne, podyktowane niewiedzą i złą wiarą, w przekonaniu, że przy pewnych warunkach, których spełnienie wydawało się dość łatwe, właśnie nauka pozwoli zlikwidować głód i choroby, zapewnić pełne zatrudnienie, powszechny dostęp do kultury i uczestnictwo ogółu w życiu publicznym. Przekonanie to podzielała większość opinii publicznej, niezbyt wrażliwa na katastroficzne wypowiedzi poetów, filozofów i kaznodziejów, słynących z nieudolności w sprawach praktycznych i z upodobania do utopijnych wizji.


[1] Apocalipse 2000, „Le Monde” 26 lipca 1980

[2] Za: E. Labrousse, L’entrèe de Saturne au Lion, Le Haye 1974.

Kryzys trwałym elementem świata

5/5 - (3 votes)

Zastanówmy się jeszcze, czy kryzys jest zjawiskiem przypadkowym w naszym świecie, czy jest jego trwałym elementem? Obecnie panuje powszechne przekonanie, że każdy kryzys przemija. Paul Ricoeur powiedział: „ostatecznie wychodzi się jakoś z kryzysu”. Przedstawię przeciwne zdanie na ten temat[1].

Współczesny kryzys tym się właśnie charakteryzuje, że jest niezbywalnym składnikiem naszego świata – nasz świat i jego rozwój został osadzony w kryzysie, „jak muzyka na instrumencie”. Może poprzednie kryzysy były inne, ale ten jest taki, jaki jest. Jest to kryzys niepewności. Budujemy nasz świat „z głębin własnych niepewności”. Gdybyśmy osiągnęli jakąś pewność, przestalibyśmy budować. Nawet wizja totalnej katastrofy jest nam potrzebna do budowy (budujemy wtedy maszyny teorie, które pomogłyby nam uniknąć zagłady). Ale tu właśnie otwiera się nowy horyzont dla myślenia. Myślenie może się odrodzić ze swych własnych popiołów. Ze strachu przed katastrofą powstaje pytanie: czy nasz świat jest wart istnienia? Pytanie takie jest otwarciem myślenia na wymiar dobra – myślenie już przez to samo, że stawia takie pytanie, staje się myśleniem wedle wartości. Powstaje jednak problem: na czym oprzeć przeświadczenie o zobowiązaniu przez dobro, przez wartości i w ogóle, gdzie tego dobra szukać? Czy w platońskim niebie idei? „Ale niebo to spłonęło w płomieniach niepewności”.

Odpowiedź przynosi nam sam Kartezjusz.

Odrzuca on w pewnej chwili hipotezę kłamliwego geniusza, stawiając na tym miejscu przeświadczenie o istnieniu prawdomównego Boga. Rozumie on, że z obsesją zakłamania daleko nie zajdzie, nie potrafi nawet przekroczyć granic własnego Ja. Aby myśleć trzeba rozmawiać, ale aby rozmawiać, trzeba się oprzeć na przeświadczeniu, że „ktoś, z kim dokonujemy dialogu mówi prawdę. Rozmawiając z kimś musimy dążyć do wzajemnego zrozumienia. Tylko wtedy dojdziemy do porozumienia i unikniemy katastrofy myślenia. Bo jeżeli ludzie nie będą się starali zrozumieć się nawzajem to czeka nas katastrofa daleko groźniejsza od fizycznej zagłady świata. Czeka nas zagłada własnego Ja. Ja, które jest czystą myślą, a bez którego my, ludzie, jesteśmy tylko trzciną targaną przez przeciwne wiatry, trzciną „nie-myślącą”.

[1] Posługuję się tu teorią Józefa Tischnera z: Kryzys myślenia, …, s.94-95.

Lęk

5/5 - (3 votes)

Człowiek nie myśli w samotności, lecz myśli z „kimś” – z innym człowiekiem. Kim jest ten inny? Może to być przyjaciel, może wróg, a może ktoś obojętny. To, z kim myślimy, wpływa decydująco na to, o czym myślimy i na to, jak myślimy. Któż jest uczestnikiem naszego myślenia naukowego? Raz jeszcze rzućmy okiem na rodowód naszego lęku o ziemię. Lęk ten wcale nie wyrasta z ziemi. To nie ziemia nam grozi. To nie żywioły, których nie zdołaliśmy opanować, grożą nam unicestwieniem. Groźba płynie od innych ludzi – ludzi oddanych zaborczej ideologii, fanatycznej religii, totalitarnej władzy. Rodowód naszego lęku jest jasny: lękamy się o los naszego świata, ponieważ grozi nam inny człowiek. „Gdy człowiek staje się wrogiem człowieka, ich świat zamienia się w pole bitwy. Trzeba budować schrony, okopy, kryjówki.”[1]

Czyż tak właśnie nie dzieje się z naszym światem? Czyż nie w tym znajduje swe zakorzenienie przerażające pytanie: jak usprawiedliwić istnienie świata, który stał się dla nas polem bitwy?

Jest rzeczą dla każdego oczywistą, że istnieją dziś podziały między ludźmi i wrogie obozy, które czyhają na zgubę przeciwnika. Czy jednak wrogość ta przenika również w głąb naszego myślenia naukowego? Wydaje się, że jest ono wolne od uczuć wrogości.

Refleksja nad lękiem, jako jednym z fundamentalnych stanów ludzkiej psychiki, przenika przez wiele warstw naszego bytu, od osobistych doświadczeń aż po globalne konsekwencje społeczne i polityczne. Człowiek, istota społeczna z natury, nieustannie znajduje się w sieci relacji z innymi. W tej sieci relacji kształtuje się nie tylko nasza tożsamość, ale również nasze obawy i lęki. Jak trafnie zauważono, nasze myślenie i to, co nas niepokoi, są głęboko zakorzenione w kontekście tych interakcji. To nie izolowane zjawiska przyrodnicze czy abstrakcyjne siły zewnętrzne budzą nasz niepokój, lecz bardziej konkretnie – działania i intencje innych ludzi.

W tym kontekście lęk o ziemię, o przyszłość naszej planety, nie jest lękiem przed naturą samą w sobie. To prawda, zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie środowiska, wylesianie i wiele innych problemów ekologicznych stanowią realne zagrożenia. Jednak źródłem tych problemów są działania człowieka, a nie nieuchronne procesy naturalne. To ludzka aktywność, napędzana często zaborczą ideologią, fanatyzmem religijnym czy dążeniem do totalitarnej władzy, jest prawdziwym źródłem zagrożenia. To my, ludzie, poprzez nasze decyzje i działania, kreujemy rzeczywistość, która może stać się dla nas zagrożeniem.

Ponadto, lęk przed innym człowiekiem, przed możliwością, że staniemy się dla siebie nawzajem wrogami, ma głębokie konsekwencje dla sposobu, w jaki organizujemy nasze życie społeczne, polityczne i naukowe. Świat, w którym dominuje wrogość i konflikt, wymaga od nas budowania metaforycznych i dosłownych schronów – struktur obronnych, które mają nas chronić, ale które jednocześnie izolują nas od siebie nawzajem i pogłębiają podziały.

W kontekście myślenia naukowego, można by przypuszczać, że jest ono domeną wolną od emocji, w tym również od wrogości. Nauka dąży do obiektywizmu, do zrozumienia prawd uniwersalnych, które są niezależne od indywidualnych przekonań czy społecznych podziałów. Jednak nawet w nauce nie jesteśmy całkowicie wolni od wpływów naszych lęków i podziałów. Wybór tematów badawczych, kierunki rozwoju technologii, a nawet interpretacja danych mogą być nieświadomie kształtowane przez nasze obawy i konflikty. To, co badamy i jak o tym mówimy, nie jest wolne od kontekstu społecznego i politycznego, w którym żyjemy.

Zadaniem stojącym przed nami jest zatem nie tyle usprawiedliwienie istnienia świata, który stał się polem bitwy, ile znalezienie sposobów na przezwyciężenie tych podziałów i lęków. Wyzwaniem jest budowanie mostów zrozumienia między ludźmi, promowanie dialogu i współpracy nad rozwiązywaniem problemów, które nas dzielą. Tylko poprzez zrozumienie, że inni ludzie, nawet ci o diametralnie różnych poglądach, są współuczestnikami naszej wspólnej przyszłości, możemy zacząć przekształcać nasz świat z pola bitwy w miejsce wspólnego dążenia do dobra.

Lęk, który tkwi w sercu ludzkiego doświadczenia, nie jest zjawiskiem izolowanym ani prostym. Jego źródła są złożone i wielowarstwowe, a jednym z najbardziej niepokojących aspektów jest fakt, że lęk ten często jest związany z obecnością „innego” w naszym życiu i myśleniu. To z kim lub o kim myślimy, nie tylko kształtuje treść naszych rozważań, ale także sposób, w jaki podchodzimy do problemów, idei, a nawet do samej rzeczywistości. Ta interakcja z „innym” – niezależnie od tego, czy jest to przyjaciel, wróg, czy ktoś pozostający w sferze naszej obojętności – ma fundamentalne znaczenie dla naszego postrzegania świata i siebie samych w nim.

W obliczu globalnych kryzysów, takich jak zmiany klimatyczne, konflikty zbrojne czy pandemie, nasz lęk o przyszłość ziemi staje się coraz bardziej intensywny. Zaskakująco, źródło tego lęku nie znajduje się w naturalnych zjawiskach czy nieokiełznanych żywiołach, ale w działaniach i postawach innych ludzi. Lęk ten wynika z obserwacji, że to ludzie, poprzez swoje ideologie, religie czy polityki, stają się największym zagrożeniem dla przetrwania naszej planety. Konfrontacja z „innym” jako wrogiem transformuje nasz świat w arenę konfliktów, gdzie dominuje logika przetrwania, a nie współpracy.

Pytanie o usprawiedliwienie istnienia świata, który stał się polem bitwy, jest głęboko zakorzenione w naszym lęku przed innymi. To pytanie wskazuje na istnienie głębokiej przepaści między ludźmi, na podziały i wrogie obozy, które są gotowe zniszczyć się nawzajem w imię swoich przekonań. Ale czy ten sam podział i wrogość przenikają również do sfery myślenia naukowego?

Na pierwszy rzut oka, nauka wydaje się być domeną wolną od emocji takich jak wrogość. Dąży ona do obiektywizmu, poszukuje prawdy bez względu na osobiste uczucia czy społeczne podziały. Jednak przy bliższym spojrzeniu, nie można ignorować wpływu, jaki „inny” – w postaci konkurencyjnych teorii, ideologicznych przekonań czy nawet narodowych interesów – ma na kierunki badań naukowych, wybór tematów czy interpretację danych. Nauka, choć dąży do uniwersalizmu, nie jest wolna od wpływów społecznych i kulturowych, które mogą wprowadzać elementy wrogości do procesu badawczego.

Ten wewnętrzny konflikt między aspiracją do obiektywności a nieuchronnym wpływem „innego” na naukę stawia przed nami wyzwanie. Jak możemy zapewnić, że nauka służy dobru wspólnemu, a nie staje się narzędziem w konfliktach? Jak możemy przezwyciężyć lęk przed „innym” w taki sposób, aby promować dialog i współpracę zamiast podziałów?


[1] Józef Tischner, Kryzys myślenia, w: Rozmowy w Castel Gandolfo, O kryzysie, Res Publica, Warszawa 1990r., s.91.