Zastanówmy się jeszcze, czy kryzys jest zjawiskiem przypadkowym w naszym świecie, czy jest jego trwałym elementem? Obecnie panuje powszechne przekonanie, że każdy kryzys przemija. Paul Ricoeur powiedział: „ostatecznie wychodzi się jakoś z kryzysu”. Przedstawię przeciwne zdanie na ten temat[1].
Współczesny kryzys tym się właśnie charakteryzuje, że jest niezbywalnym składnikiem naszego świata – nasz świat i jego rozwój został osadzony w kryzysie, „jak muzyka na instrumencie”. Może poprzednie kryzysy były inne, ale ten jest taki, jaki jest. Jest to kryzys niepewności. Budujemy nasz świat „z głębin własnych niepewności”. Gdybyśmy osiągnęli jakąś pewność, przestalibyśmy budować. Nawet wizja totalnej katastrofy jest nam potrzebna do budowy (budujemy wtedy maszyny teorie, które pomogłyby nam uniknąć zagłady). Ale tu właśnie otwiera się nowy horyzont dla myślenia. Myślenie może się odrodzić ze swych własnych popiołów. Ze strachu przed katastrofą powstaje pytanie: czy nasz świat jest wart istnienia? Pytanie takie jest otwarciem myślenia na wymiar dobra – myślenie już przez to samo, że stawia takie pytanie, staje się myśleniem wedle wartości. Powstaje jednak problem: na czym oprzeć przeświadczenie o zobowiązaniu przez dobro, przez wartości i w ogóle, gdzie tego dobra szukać? Czy w platońskim niebie idei? „Ale niebo to spłonęło w płomieniach niepewności”.
Odpowiedź przynosi nam sam Kartezjusz.
Odrzuca on w pewnej chwili hipotezę kłamliwego geniusza, stawiając na tym miejscu przeświadczenie o istnieniu prawdomównego Boga. Rozumie on, że z obsesją zakłamania daleko nie zajdzie, nie potrafi nawet przekroczyć granic własnego Ja. Aby myśleć trzeba rozmawiać, ale aby rozmawiać, trzeba się oprzeć na przeświadczeniu, że „ktoś, z kim dokonujemy dialogu mówi prawdę. Rozmawiając z kimś musimy dążyć do wzajemnego zrozumienia. Tylko wtedy dojdziemy do porozumienia i unikniemy katastrofy myślenia. Bo jeżeli ludzie nie będą się starali zrozumieć się nawzajem to czeka nas katastrofa daleko groźniejsza od fizycznej zagłady świata. Czeka nas zagłada własnego Ja. Ja, które jest czystą myślą, a bez którego my, ludzie, jesteśmy tylko trzciną targaną przez przeciwne wiatry, trzciną „nie-myślącą”.
[1] Posługuję się tu teorią Józefa Tischnera z: Kryzys myślenia, …, s.94-95.