Przemoc w środkach masowego przekazu

5/5 - (2 votes)

Rodzice są coraz bardziej zatroskani tym co widzą. Sonda przeprowadzona na zlecenie Family Channel wykazała, że 58% matek i ojców „często” lub „od czasu do czasu” odczuwa niepokój z powodu tego, co razem z dziećmi obejrzeli w telewizji. Jedynie 17% utrzymało, że takie uczucia są im obce.

Wyniki inne ankiety przeprowadzonej dla magazynu „Parents” dowodzą, że fala niezadowolenia wśród widzów wzbiera równolegle z oburzeniem przeciętnych rodziców. Dwie trzecie respondentów opowiedziało się za utrzymaniem wymogów etycznych stawianych programom kwalifikowanym do emisji; około 74% domagało się wyeliminowania z anteny przekleństw, 72% wyrażało analogiczny pogląd na temat audycji ośmieszających religię; 64% żądało, by sieci telewizyjne przestały szydzić z tradycyjnych instytucji, takich jak małżeństwo i macierzyństwo. W tej sytuacji nie powinien dziwić fakt, że przeszło 70% badanych oceniło jakość programów jako przeciętną lub bardzo złą. [1]

Ta negatywna ocena wynika również z treści przemycanych przez telewizję po kryjomu obok otwarcie prezentowanej przemocy i upadku moralnego. Ogólnie rzecz biorąc emitowane programy odzwierciedlają poglądy obozu przeciwników rodziny w amerykańskiej wojnie o wartości. Od wielu lat normalne ludzkie stadło jest na srebrnym ekranie czymś w rodzaju ciekawostki. Istnieją oczywiście bardzo interesujące wyjątki, takie jak choćby „Bill Cosby Show” i „Family Ties”, mimo to pisujący w „Washington Post” krytyk, Tom Shales, dostrzegł w przeglądzie sezonu 1988/89 systematyczny zanik programów rodzinnych. Oto co napisał:

„Tematyka audycji nadawanych w czasie największej oglądalności jest ściśle prorozwodowa. Poza dość problematycznym wyjątkiem w postaci „Roseanne” (telewizja Polsat), rodzina ma szansę stać się bohaterka mydlanej opery, tylko wtedy, gdy jest w stanie rozkładu. Samotni rodzice, wdowy, wdowcy oraz rozwiedzeni mnożą się ostatnio ponad miarę, z czego płynie wniosek, że dla redaktorów telewizyjnych realną wartość prezentują tylko związki bezwartościowe („Washington Post”, 2 października 1988r.).”[2]

Shales nie jest jedyną osobą, która zauważyła ten dziwaczny trend. Mimo, że nadawcy z wielką pasją obalają kolejne tabu, by móc pokazać więcej nagości ekscentrycznego seksu i wyuzdania, są dziedziny, w których wydają się stosować restrykcyjną autocenzurę. Publicysta Jeff Greenfield zauważył, że najpopularniejsze stacje zajmują się dosłownie wszystkim, poza sprawami najbardziej fundamentalnymi dla naszego istnienia. Pisał o tym tak:

„[Nadawcy] zaczęli dłubać przy zagadnieniach, które kiedyś uznawano za absolutnie niedostępne dla telewizji rozrywkowej. A jednak najważniejsze, wspólne dla całej ludzkości sprawy – takie jak zdolność do miłości, ufności, szczerości i moralnego wychowania dzieci – wydają się być poza ich zasięgiem.” [3]

To jasne, że tak w telewizji, jak i w kinie religia jest bardzo ignorowana, albo, co gorsza atakowana i wyśmiewana. Dr Martin Marty z University of Chicago twierdzi, że z jego własnych badań nad popularnymi filmami wynika wprost, że religia jest tam traktowana z lekceważeniem „Chrzcimy i żenimy się w imię; stając w obliczu śmierci, uciekamy się do niej jako do najobfitszego źródła nadziei. Jest więc dziwne, że Hollywood tak demonstracyjnie pomniejsza jej znaczenie” – mówi Marty.[4]

Tak się niefortunnie składa, że elity kulturalne i ich wartości panują niepodzielnie na hollywoodzkim panteonie. Z tej wysokości mogą nieustannie promować własne poglądy – a więc sekularyzm, postępowość, wyzwolenie seksualne i radykalny feminizm oraz zwalczać przeciwne – tak jak religijność, tradycja, rodzina i patriotyzm. Wartości popularne w Hollywood znajdują się przeważnie w stanie wojny z zapatrywaniami przeciętnego Amerykanina.

Podczas gdy wielu telewizyjnych luminarzy zaprzecza, jakoby usiłowali wywierać wpływ na sposób myślenia i wartościowania szerszej publiczności Teddowi Turnerowi z Cable News Network (CNN) należą się przynajmniej pochwały za szczerość. Przemawiając do grupy nadawców z całego świata, poczynił on takie oto zaskakujące wyznanie:

„Delegaci na Zgromadzenie Organizacji Narodów Zjednoczonych nie są tak ważni, jak osoby siedzące w tej sali (czyli właściciele stacji telewizyjnych). To my decydujemy o tym, co myślą ludzie. Nikt inny tylko my. („AFA Journal”, październik 1989r.)” [5]

„Jeśli Turner ma rację, to warto się zastanowić, czyje ręce modelują opinię publiczną. On sam twierdzi, że „chrześcijaństwo, to religia przegrana” i zdarza mu się nazwać wyznawców Chrystusa durniami. Ostatnio zasugerował, że cała mądrość dziesięciorga przykazań powinna zostać zastąpiona zestawem jego własnych reguł, wśród których jest i taka, że żadna rodzina nie powinna mieć więcej niż dwoje dzieci ([6]), chyba, że dostanie pozwolenie od rządu. Choć dziwak i ekscentryk, Turner nie jest osamotniony w swej alienacji od tradycyjnych amerykańskich wartości”. [7]

[1] Za: James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.238

[2] James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.208

[3] James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.208

[4] James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.208

[5] James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.209

[6] Z tym poglądem akurat się zgadzam (przyp. własny).

[7] James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.210

image_pdf

Wkład kina i telewizji w toczącą się wojnę o wartości

5/5 - (2 votes)

Wkład kina i telewizji w toczącą się wojnę o wartości był i jest przemożny. W przypadku telewizji chodzi nie tylko o przekazywane przez nią treści, ale również o cały wpływ, jaki wywiera na życie rodzinne. W wielu domach rozmowy przy stole zostały zastąpione wspólnym patrzeniem w ekran. Godziny wieczorne, kiedyś zarezerwowane na dzielenie się sprawami mijającego dnia, są dziś powszechnie spędzane przed telewizorem.

Naukowcy szacują, że każde statystyczne dziecko między szóstym a osiemnastym rokiem życia, poświęca oglądaniu telewizji od piętnastu do szesnastu tysięcy godzin (dla porównania, w szkole przebywa tylko przez trzynaście tysięcy godzin). [1] Nawet nie mając sześciu lat przedszkolaki wysiadują bez końca przed „magicznym okienkiem”. Dzieje się tak szczególnie w rodzinach rozbitych, gdzie telewizja zaczyna spełniać rolę elektronicznej niańki. Skutki są zazwyczaj opłakane. Jeśli wierzyć statystykom, łączny czas rozmów z własnym ojcem jest w przypadku każdego Amerykanina mniejszy niż liczba godzin poświęconych telewizji tylko w ciągu pierwszych sześciu lat życia.

Liczba godzin spędzanych przez dzieci przed telewizorem jest zatrważająco wysoka. Jeszcze bardziej niepokoi antytradycyjna i antyrodzinna retoryka, którą nasycona jest większość programów, oraz stale serwowana na srebrnym ekranie dawka przemocy i wolnego od konwencji seksu.

Przeciętny maturzysta widział w swoim niedługim życiu osiemnaście tysięcy morderstw. Wszystkie w telewizji, której poświęcił w sumie dwadzieścia dwa tysiące godzin. Zgodnie z wynikami badań przeprowadzonych w filadelfijskiej Anneburg School of Communications 55 % bohaterów audycji nadawanych w czasie największej oglądalności jest co najmniej raz w tygodniu uwikłanych w gwałtowne konfrontacje. W rzeczywistym świecie, który podobno pokazuje telewizja wskaźnik ten nie przekroczyłby nawet jednego procenta.

Znaczne złagodzenie administracyjnej kontroli eteru oraz zamknięcie komórek odpowiedzialnych w poszczególnych stacjach za przestrzeganie norm obyczajowych spowodowało zalew wulgarności. Słownictwo, którego jeszcze przed kilkoma laty nie wypuszczono by na antenę, dziś gości w naszych domach podczas nadawania tzw. pasm rodzinnych.

Sceny niebywałej przemocy są w tym czasie zjawiskiem normalnym. W jednym z nadawanych ostatnio filmów nie tylko pokazano stosunek seksualny ze wszystkimi szczegółami, ale dodatkowo uraczono widzów sceną zlizywania przez psa krwi sączącej się z głowy ofiary morderstwa.

Dr Leonard D. Efrom, profesor psychologii z University of Illinois w Chicago, przez dwadzieścia dwa lata badał grupę czterystu przedstawicieli telewizyjnej widowni, by w końcu dojść do następującego wniosku:

„Nie ma najmniejszej wątpliwości, że częste oglądanie gwałtownych scen jest jedną z przyczyn agresji, przemocy i przestępstw.”[2]

Amerykańska Akademia Pediatryczna ostrzega, że dzieci nie powinny oglądać telewizji dłużej niż przez dwie godziny dziennie, w przeciwnym razie grożą im trwałe urazy emocjonalne, powstałe za sprawą obrazów pełnych seksu i przemocy. Wielu przedstawicieli przemysłu rozrywkowego sądzi jednak, że ma spełnienia misje przetestowania dopuszczalnych granic swobody programowej. Steve Bochco, producent popularnego serialu L.A. Lave, emitowanego przez sieć NBC, powiedział:

„Chciałbym móc pogrzeszyć tak samo, jak wszyscy dookoła, bo tez mam do tego pełne prawo. Byłby więc szczęśliwy, gdyby nie istniały żadne kodeksy moralne krępujące nadawców”.[3]

[1] Za: James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.205.

[2]James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.207.

[3] James C. Dobson, Gary L.Bauer, Children at Risk: The Battle of the Hearts and Minds of Our Kinds, Wosr Publishing 1996, s.209.

image_pdf

Telewizja – muza mas

5/5 - (2 votes)

W dzisiejszych czasach bohaterem numer jeden staje się szklany ekran. Jest nowym guru dzieci zapatrzonych w kreskówki, młodzieży po kryjomu lub też otwarcie oglądającej filmy „dozwolone od lat 18-tu”, matek biernie śledzących losy wenezuelskich piękności i ojców tępo wpatrzonych w mecz na szklanym ekranie. W dobie tego nowego „bożka”, który w ostatnich latach święci swe triumfy, znika powoli teatr, opera i majówki rodzinne za miastem. „Akt otwarcia książki, pójścia na wystawę, do teatru, na koncert wymaga wyjścia z codzienności i przełączenia się na inną rzeczywistość. Cały ten szum wokół kupowania biletów, szukania książki w bibliotece czy w księgarni, wychodzenia w niepogodę na zewnątrz, czy znoszenia tłoku przy wejściu sprawia, że telewizja staje się jeszcze bardziej niektórych atrakcyjna: ciepły kocyk, zacisze domu i wsysająca „magia szklanego ekranu”.

„Ta tak zwana „magia szklanego ekranu” – frazes funkcjonujący w języku taniej „poezji” dziennikarzy – naprawdę konotuje niesłychanie ważny fenomen z pogranicza psychologii i metafizyki. Zasługuje więc na baczną uwagę (…). Telewizja okazuje się bowiem nie po prostu jednym z wielu mediów, neutralnych nośników informacji, ale aktywnym producentem f a n t o m ó w. Wykorzystując i nadużywając nasze odruchowe i bezkrytyczne zaufanie do zmysłu wzroku (zawsze najwyżej ceni się „naocznych świadków”), zarazem – przez fakt wciśnięcia w fotel –pozbawia człowieka świadomości i konieczności kontrolowania danych wzrokowych przez zmysł dotyku. Dotyk, stanowiący (…) dla człowieka specyficzny zmysł realności, staje się u „tele-widza” czymś zbędnym. Oryginalność urządzenia, które oferuje cud tele-widzenia, czyli widzenia na odległość niedostępną zwykłemu wzrokowi, a priori zwalnia go od sprawdzania, czy to, co ogląda, istnieje naprawdę.”[1]

Telewizja jest tym bardziej niebezpieczna, iż stała się niemal autonomiczną instytucją, trzecią siłą, a może wręcz pierwszą, ponieważ, „kto ma telewizję, ten ma władzę”. Jest to władza nie tylko w sensie politycznym, ale dotyczy również panowania nad mentalnością i zachowaniami indywidualnymi i społecznymi w skali masowej. Moc religii czy ideologii okazuje się śmiesznie słaba w porównaniu z „opium” telewizyjnym, jako, że ostatnie nie wymaga nic od swego konsumenta. Za symboliczną opłatę oferuje mu swe usługi – przeniesienia w świat rozrywki łatwej, przyjemnej i ekscytującej. Ponadto, bez uciekania się do przemocy czy nawet perswazji, pozostawia pełną „wolność” w każdej chwili naciśnięcia wyłącznika bądź przełącznika.

I właśnie ta wolność i łatwość stanowi o uwodzicielskiej mocy telewizji, gdyż bazuje na skłonności do lenistwa umysłowego, moralnego i estetycznego. Pozorując wybór, usprawiedliwia tkwiącą w nas tendencje do inercji.


[1] Jadwiga Mizińska, Uśmiech Hioba. Filozoficzne troski współczesności, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1998.

image_pdf